Droga ze szkoły w Kutach nad Czeremoszem nie jest długa. W normalnych warunkach wystarczyłoby kilka minut nawet na marsz pieszy. Teraz jednak — choć „jedziemy” autem — ten niewielki kilometr wydłuża się bez końca. Mija kwadrans za kwadransem, a my ciągle tkwimy jeszcze wśród domków i ogrodów ostatniego polskiego miasteczka. [...] Posuwamy się wolno, krok za krokiem, zatrzymując się na długo co kilka metrów. Nie widać nic, czujemy jednak, że przed nami, za nami, obok nas — ścisk niewiarygodny. Przeładowane bagażem, przepełnione ludźmi wozy różnego typu — od olbrzymich ciężarówek i autobusów do małych motocykli — stłoczyły się w nieprzeniknionej ciemności na drodze [...]. Rumuni przepuszczają przez szlaban graniczny tylko po kilka aut naraz, zatrzymują je za szlabanem, sprawdzają dokumenty. [...]
Ludzie, przybici nieszczęściem — wyszarpani moralnie, znużeni i zmęczeni fizycznie — nie panują nad nerwami. Co chwila wybuchają awantury i wzajemne wymyślania. [...] Wszyscy chcieliby przekroczyć ten szlaban jak najprędzej.
Kuty, noc 17/18 września
Władysław Pobóg-Malinowski, Na rumuńskim rozdrożu. Fragmenty wspomnień, Warszawa 1990.